Mój pierwszy raz :) odc. 3 Kółka na morzu

Rejsy marin

Wysoka fala biła w piaszczysty brzeg mierzei.  Porywisty wiatr zrywał czapki z głów. Stojąc na brzegu, zastanawiałem się, czy to się kiedyś skończy. Chciałbym w końcu popłynąć dalej. 10-11 B trwało kilkanaście godzin. Na tyle długo, by odpocząć od morza i zmęczyć się tawernianym klimatem znanej helskiej knajpy.

Ponowny kontakt w morskim żywiołem nie był już tak opłakany w skutkach jak pierwszego dnia. Mdliło już mniej i dało się żyć. Północny wiatr pozwalał płynąć na zachód. Fala za falą zalewały pokład. Zimny wiatr przenikał przez cienkie warstwy mojego śródlądowego sztormiaczka. W nogi zimno, w głowę też. Ręce zmarznięte i cały czas mokre od słonych bryzgów.

Pierwszy kontakt ze sterem miałem na dziennej wachcie.

– Jaki kurs miałeś trzymać? 280. A ty ile płyniesz?- Słyszałem zgorszony głos wachtowego.

– Ucieka mi. Poczekaj, wyczuję go. Staram się.

– Małymi ruchami! To nie samochód, nie skręca od razu! Jak wyzerujesz, dalej kręci. Zacznij kontrować wcześniej!

– No kontruję, ale widać za późno.

– Patrz na żagle! Q.., fok Ci łopocze! Wchodzisz w martwy kąt! Lewiej, q… lewiej. Już kontuj! Za późno. No gdzie idziesz?  Już prawie 260! Prawiej!

-Daj wyczuć- błagałem.

I tak z minuty na minutę, z kwadransa na kwadrans doskonaliłem sztukę „powożenia tą dorożką”. Kapitan śpi. Pierwszy czuwa nad naszą „profesjonalną” wachtą. Pełna godzina, chwila na skupienie się. Wachtowy ma swoje święto. Idzie spisać  pozycję z GPS-a do brudnopisu. Zaznaczy pozycję. Na koniec wachty wpisze do dziennika. Ja mogę sterować sam.

– Ile masz na kompasie? – Słyszę głos z nawigacyjnej.

– 270. Ale już idę na 280.

Nauka pływania

– Widzisz nadchodzącą falę? – Pokazywał mi wachtowy. – Fala podchodzi przed dziób- w prawo na falę. Wchodzisz na falę, dziób przechodzi przez falę i w lewo, żeby się jacht ześlizgiwał, a nie walił dnem. Na falę i z fali! Na falę i z fali. Zgraj ruchy z falą. Może wstań, wyczuj nogami ruch jachtu. Lekko w prawo, lekko w lewo. Dajesz!- Pod czujnym okiem bardziej doświadczonych szło mi coraz lepiej. Na falę, bryzg, oberwać, z fali i przetrzeć oczy. Na falę, bryzg, oberwać, z fali i przetrzeć oczy. Na falę, bryzg  itd. Potem zmiana za sterem. Trochę odpoczynku. I tak do końca wachty.

Pierwsza nocna wachta była pełna emocji. Psia wachta. Nic nie widać. Wiatr znacznie osłabł. Dalej z północy, ale znacznie słabszy. Niebo zachmurzone, ani jednej gwiazdy, ani jednego księżyca. Gdzie jest ta fala? Skąd nadchodzi. Wokół ciemno. Nie widać żagli. Blade światełko oświetla tarczę kompasu. A ten kręci, jak chce. Nie widać, jak pracuje fok. Słychać tylko jego łopot, gdy jacht zaczyna iść za ostro. Więc w lewo, ale ile w lewo? Wystarczy! Teraz w prawo, jeszcze trochę i znów ten łopot. W lewo! Chyba za późno. Fok zapracował wstecz. W lewo! Nie idzie. Ster w lewo, a jacht dalej idzie w prawo, 330, 350. Wiatr wieje, a jacht stoi, mimo że powinien gdzieś płynąć. Grot łopocze, słychać walenie bezana. W lewo nie idzie. Co robić? Chyba nie ma co się spierać z rzeczywistością. Trudno, idziemy w prawo. Jacht kręci. Już kurs 10, 30, 50. Gdzie ten wiatr? Z lewej burty chyba. Jak wrócić na 280? Fok na wsteczu ciągnie dziób w prawo. Już 110, 130. Wiatru nie czuć. Co robić? Chyba nie ma wyjścia, ciągnę dalej. 180, 200. Tym razem wieje na prawe ucho. Buchnął bezan, buchnął grot, zapracował fok na lewej burcie. Szarpnęło w prawo. O! czuję wiatr. 220, 250. Jacht nabiera prędkości. Zaraz 280! Koniec kręcenia w prawo, kontruję. 270. Staram się tak trzymać. Znów w prawo, w lewo, w prawo, w lewo. Jakoś udaje się trzymać między 275 a 285. Kilka takich epizodów przeżyłem tej nocy.

Tak stoimy!

Po śniadaniu kapitan nas wezwał.

-Co działo się w nocy? Zobaczcie na ploter. – Wyglądało normalnie.- Powiększenie obrazu. Zamiast prostej linii tracka pojawiają jakieś wzory na morzu. Większe zbliżenie. O! koślawe kółeczka, pętelki zrobionej przez nas nocą trasy. Jam ci to, nie chwaląc się, sprawił 🙂

Wiatr nasilił się. Jacht płynął w dużym przechyle. Trzeba się śpieszyć, więc płyniemy. Przechył jest tak duży, że woda wchodzi burtą. Przechył ok. 45 stopni, może więcej. Jacht pędzi po falach. Mam wolne. Trzymając się uchwytów na „suficie”, idę do mesy. Chętnie się położę. Na mojej koi się nie da. Ześlizguję się gdzieś w kąt. Obijam kolanami o stół. Może usiądę. Też się nie da utrzymać pozycji ciała. Położę się może na koi w poprzek jachtu. Niby leżąc, opieram stopy na koi przeciwnej burty. W zasadzie leżę na koi, ale przechył jachtu powoduję,  że w praktyce stoję. Jacht tnie fale i pędzi w kierunku wyznaczonego przez kapitana celu. Może powinienem się bać. Ale nikt nie okazuje strachu, więc może tak ma być. Dochodzi do mojej głowy myśl, że jacht morski to maszyna specjalnie skonstruowana do tego celu, by pływać. Ma swoje właściwości i trzeba tylko wiedzieć, jak je prawidłowo wykorzystać. Kiedyś się nauczę.

Zapadał zmierzch. Zachmurzone niebo i duża wilgotność powietrza ograniczały widoczność. Na horyzoncie zamajaczył nieśmiało ląd. To mój pierwszy ląd widziany z jachtu po wielu godzinach żeglowania. Im bliżej lądu tym ciemnej. Coraz gorsza widoczność. Z każdą chwilą bliżej lądu i z każdą chwilą ciemnej. Wiatr wieje dość silnie. Czuć podenerwowanie kapitana i bardziej doświadczonej części załogi. Wejście do portu Nexø na Bornholmie jest dość wąskie, a przy tym wietrze i ograniczonej widoczności  może być trudne. Jednak idziemy śmiało naprzód, zbliżając się do niebezpiecznego celu podróży.

Jeszcze przed główkami załoga zebrała się na pokładzie, szykując wszystko, co potrzeba do cumowania. Mnie kazano zostać na dole, by wpatrywać się we wskazania GPS. Ustawiłem mapę na tak duże powiększenie, jak się dało. Z tej perspektywy nasz rzucający się na falach jacht widoczny był jak ciemny kształt łódki. Według wskazań elektroniki szliśmy wprost do wejścia do portu. Na górze odgłosy wskazujące na zdenerwowanie. Wszyscy pilnie obserwują, zgłaszają kapitanowi, co widzą. Z mojej perspektywy szliśmy centralnie między główki. Dość szybko, aby się nie dać zdryfować bocznemu wiatrowi.  Obroty silnika zmniejszyły się. Stało się jakby ciszej i bardziej stabilnie. Zakręt w lewo, zakręt w prawo. Jacht zwalnia.

– Odbijacz manewrowy na dziób!  Desant na ląd! Szpring dziobowy na ląd! Cumy na ląd! Szpring rufowy na ląd! Wybierz i obłóż! Tak stoimy!- Prawie usłyszeć można było, a na pewno wyczuć, westchnienie ulgi wydobywające się z piersi uczestników rejsu.  Mój pierwszy zagraniczny port. Warto to uświetnić wizytą w jakiejś miejscowej tawernie 🙂

W tawernianym gwarze:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You may use these HTML tags and attributes: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>